Publikacje
Nasz Dziennik - Boroń: Za wiarę i wolność
O co walczyli konfederaci barscy
Piotr Boroń
Jest naszym pierwszym, najdłuższym i najrozleglejszym powstaniem niepodległościowym. Dodać do tego jeszcze trzeba: najmniej znanym! To ona ukształtowała ideowość wszystkich kolejnych zrywów. Co ciekawe: wybuchła, gdy mieliśmy jeszcze pozory wolności.
Mimo prób reform w pierwszych latach swego panowania król Stanisław August Poniatowski okazał się bardzo słabym monarchą. Kontrolę nad jego poczynaniami sprawował rosyjski ambasador Nikołaj Repnin. Jako formy nacisku używał swojej agentury wokół króla, podsycania konfliktów religijnych oraz wojska rosyjskiego, które w 1767 roku liczyło już ok. 40 tys. żołnierzy w Rzeczypospolitej.
Wybuch konfederacji
Jawnym pogwałceniem wolności stało się porwanie 14 października 1767 r. przez Repnina i wywiezienie do Rosji na kilka lat m.in. dwóch polskich biskupów oraz hetmana. Rosnące oburzenie rządami rosyjskiego ambasadora potrafił ująć w ramy organizacyjne Józef Pułaski. 29 lutego 1768 roku w miejscowości Bar, gdzie czekały już tysiące zbrojnej szlachty, we współpracy z Krasińskimi, a przede wszystkim o. Markiem Jandołowiczem, karmelitą, ogłosili konfederację, której marszałkiem został Michał Krasiński. Od swojej pierwszej siedziby konfederacja została nazwana barską.
W dzień św. Kazimierza królewicza (patrona rycerstwa polskiego) 4 marca powołano związek zbrojny konfederacji z Józefem Pułaskim na czele, a 7 marca skierowano bardzo ważny apel „do uczciwych narodu rosyjskiego obywateli, aby zganili gwałty Repnina i po przyjacielsku, po koleżeńsku znosili się z Polakami koło obrony swojej i naszej wiary starodawnej”.
Zmienne koło fortuny
Na wieść o konfederacji barskiej król Poniatowski zaprosił wojska rosyjskie i kazał swoim wojskom hetmańskim pod dowództwem Franciszka Ksawerego Branickiego (później niesławnego targowiczanina), by spacyfikowały powstanie. Najwięcej zaradności wykazywał w walce z nimi Kazimierz Pułaski, który bronił dwa tygodnie Berdyczowa, ale i on skapitulował.
21 czerwca 1769 roku Rosjanie nie tylko zdobyli krwawym szturmem Bar, ale także w Humaniu doszło do strasznej rzezi katolików i żydów (ok. 20 tysięcy zabitych) przez ukraińskich rezunów, utwierdzanych w nienawiści do „Lachów” przez swoich duchownych. Te klęski wielu konfederatom podcięły skrzydła.
Symbolicznie jednak, w dalekim Krakowie, tego samego dnia została zawiązana konfederacja ziemi krakowskiej, a za nią kilkadziesiąt innych. I taki już miał być przebieg konfederacji barskiej. W kolejnych województwach szlachta się organizowała, przeciw niej szły lepiej wyćwiczone, zorganizowane i uzbrojone, a często liczniejsze wojska rosyjskie, które w kilku bitwach pokonywały konfederatów, ale rozbici organizowali się na nowo, wierząc znowu w zwycięstwo.
Po ciężkim oblężeniu, 18 sierpnia 1768 r. Rosjanie zdobyli Kraków, ale konfederaci wrócili tu z końcem 1769 r., a w 1772 roku opanowali sam Wawel. Ważnymi punktami oporu konfederatów stały się: zamek w Rzeszowie, klasztor Benedyktynów w Tyńcu, zamek w Lanckoronie, zamek w Bobrku i Jasna Góra. Dominowały walki partyzanckie, próby pokonania Rosjan w otwartych bitwach z armatami kończyły się na ogół tragicznie, jak 23 maja 1771 r. pod Lanckoroną lub też pod Stołowiczami na Litwie (23 września 1771 r.). Czasem jednak bywało i tak, że konfederatom udawało się zaskoczyć liczebniejszych Rosjan i pobić ich ze szczętem. Tak zdarzyło się w podkrakowskiej Skawinie 22 kwietnia 1772 r., gdzie 115 Polaków rozniosło 800 Rosjan.
Faktem ważnym dla organizacji tak wielu konfederacji było ogłoszenie w Białej (tuż nad ówczesną granicą) 31 października 1769 r. tzw. Generalności, czyli władzy zwierzchniej z Michałem Krasińskim jako marszałkiem. Uznało ją 66 konfederacji – zarówno z Polski, jak i z Litwy. Ona też podjęła decyzję o detronizacji króla Stanisława Augusta a nawet o potrzebie porwania go z Warszawy (co stało się 3 listopada 1771 r.), gdzie szkodził konfederacji, osłaniany przez wojska rosyjskie.
Porwanie było bardziej śmieszne niż tragiczne, bo uprowadzonego z Warszawy króla opuszczali po kryjomu kolejni porywacze, aż ostatni (niejaki Kuźma) umieścił go w młynie na Marymoncie, gdzie ten doczekał się eskorty i wrócił bezpiecznie – choć zgubiwszy buta – do zamku warszawskiego. Profesor Jerzy Łojek posunął się nawet do postawienia tezy, że całe porwanie mogło być ukartowane, aby skompromitować konfederatów jako królobójców.
Ku rozbiorowi
Tymczasem trzej nasi sąsiedzi: Rosja, Prusy i Austria toczyli coraz poważniejsze rozmowy o pacyfikacji Rzeczypospolitej. Wiedeń grał na dwie strony: dawał azyl uciekającym za granicę konfederatom, gdy byli pobici, ale też skrzętnie wykorzystał zaproszenia króla do zajęcia trzynastu miast polskich na Spiszu (1769), zanim jeszcze sięgnął po całą „Galicję”.
Prusy cieszyły się z możliwości wyrwania choćby części Polski, która dotychczas cała pozostawała pod wpływami Rosji. Wreszcie Katarzyna II miała dość „niewdzięczności Polaków”, którzy nie chcieli się rusyfikować, ale walczyli o suwerenność. Konfederaci, mając do wyboru kapitulację przed Rosjanami lub Austriakami w 1772 roku, chętniej wybierali tych drugich, słusznie obawiając się represji. Najdłużej, bo do 29 listopada 1772 roku, konfederaci stacjonowali w klasztorze w Zagórzu.
Tak kończyła się blisko pięcioletnia konfederacja barska: setki tysięcy zabitych, kilka lub nawet kilkanaście tysięcy zesłanych na Syberię, ogromne zniszczenia miast i wsi, rabowanych permanentnie przez wojska, a nawet swawolne kupy maruderów. Po stronie zysków była jednak między innymi – niestety tak mało doceniana przez różnych historyków – świadomość, że polskość, wiara katolicka i wolności osobiste to wartości, które można cenić ponad życie, bo – jak po z górą dwóch wiekach konkludował autor „Hymnu Solidarności”:
„Lepiej, byśmy stojąc umierali,
Niż mamy klęcząc na kolanach żyć”.
Tacy jesteśmy: Polacy!
Źródło: Nasz Dziennik.