Aktualności
Nie tylko dziury w drodze - felieton Marka Jurka w "Gościu Niedzielnym"
Samorząd może nas bronić przed wywrotową polityką rządu.
Tytuł odnosi się do zadań samorządów, które wkrótce będziemy wybierać. Akcent jest na NIE TYLKO, bo samorządy drogi muszą naprawiać, skoro przez dziurę w drodze można stracić nie tylko samochód, ale też zdrowie lub nawet życie. Na szczęście nikt jednak nie będzie twierdził, że samorząd tego robić nie musi. Do tego wystarczy więc zwykła odpowiedzialność, nie trzeba ważyć racji, rozstrzygać konfliktów wartości, krótko mówiąc – podejmować decyzji politycznych. To wymóg, od którego nie uchyli się żadna władza, byle tę władzę dobrze kontrolować. Samorząd musi jednak podejmować również decyzje polityczne, definiować dobro publiczne, rozstrzygać społeczne dylematy. Samorząd to konkretna władza nad szpitalami, szkołami, muzeami. To wybór inwestycji, a więc rozstrzyganie hierarchii regionalnych i lokalnych potrzeb.
To także przekonywanie własnej społeczności do konkretnych decyzji, a więc również do praktycznych wymogów ładu moralnego i interesu publicznego. To wreszcie nasza konkretna odpowiedzialność, bo wybory – to nie tylko wskazywanie władzy, to przede wszystkim akt władzy wykonywany przez wyborców: udzielanie mandatu ludziom, którzy mają konkretne poglądy, są związani z konkretnymi środowiskami, znani są z konkretnych politycznych decyzji. Profesora Bogdana Chazana nie musiał wyrzucać z pracy rząd. Owszem, wyrzucała go wiceprzewodnicząca rządzącej Platformy Obywatelskiej, prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz, ale wystarczyła jej władza szefowej stołecznego samorządu. Dziś już nikt nie może mieć wątpliwości, co konkretnie oznacza jej warszawska prezydentura. Nie mógł mieć zresztą i cztery lata temu, po tym jak prezydent Waltz akceptowała nocne demonstracje antyżałobne, w czasie których dochodziło do najbardziej drastycznych profanacji. Samorządy nie są w stanie drukować podręczników, ale to samorządy powołują kierownictwa szkół, w których uczą się nasze dzieci i wnuki.
To samorządy wspierają albo kwestionują kulturę życia w szpitalach. I samorządy określają swoich partnerów społecznych. Państwo PO wspiera swą władzą polityczny ruch homoseksualny. Określenie „państwo PO” to nie retoryka, ale zwrócenie uwagi, że rząd, samorządy pod władzą PO, kierownictwo TVP, powołani przez większość rządową rzecznicy praw obywatelskich i praw dziecka – wszyscy wspierają współpracę instytucji publicznych z politycznym ruchem homoseksualnym. Premier Tusk swego czasu deklarował, że w debacie in vitro „nie będzie się kierował żadną zewnętrzną normą”. Premier Kopacz ujmuje to prościej. Mówi, że skoro związków nieformalnych jest coraz więcej (czyli małżeństw jest coraz mniej) – należy stworzyć nowe, niemałżeńskie instytucje prawne. Bo nie należy „pouczać [ludzi] jak mają żyć, czy ich oceniać”. Piękne słowa, ale czy „niepouczanie, nieocenianie” ma oznaczać tworzenie zachęt prawnych do niezakładania rodziny? Trudno o mocniejszą deklarację społecznej nieodpowiedzialności władzy. Państwo PO ponosi odpowiedzialność za wysyłanie nauczycielom instruktażu „Lekcja równości”, za spot „Najbliżsi obcy” w państwowej telewizji, za „warsztaty” homoseksualne w polskich szkołach. Samorząd może zakreślić granicę wywrotowej działalności władz centralnych, może naszych uczniów bronić, może powierzać kierownictwo szkół ludziom, którzy chcą wychowywać, chcą wspierać wychowujących nauczycieli, chcą współpracować z rodzinami. Ale samorząd też może przymykać oczy na demoralizację albo ją wspierać.
Może oczywiście w sensie wyłącznie materialnym. Bo wobec jakichkolwiek przejawów wykolejania młodzieży konstytucja uznaje wręcz „liberum veto”: „każdy ma prawo żądać od organów władzy publicznej ochrony dziecka przed (…) demoralizacją” (art. 72). Uznaje konstytucja, ale nie władza. Państwo PO może jeszcze nie jest „dyktaturą relatywizmu” (określenie Benedykta XVI), ale już działa pod władzą relatywizmu. Ta władza niczego nie wie, bez przerwy powtarza: „cóż jest życie?”, „cóż jest rodzina?”, „cóż jest moralność publiczna?”, „cóż jest demoralizacja?”. Jest jeden wymiar, który relatywizmowi się wymyka. To liczby. Minęło równo 30 lat, jak Marian Piłka, dziś wiceprezes Prawicy Rzeczypospolitej, ogłosił w podziemnej „Polityce Polskiej” artykuł „Ludność i niepodległość”. Ten tekst wyznaczył początek zaangażowania prawicy chrześcijańsko- -konserwatywnej na rzecz demograficznej przyszłości Polski. W tamtym artykule Marian Piłka pokazywał, że żywotność demograficzna naszego narodu jest najlepszą gwarancją skuteczności naszej walki o niepodległość. W roku, gdy to pisał, urodziło się w Polsce 700 tysięcy dzieci. Jeszcze liczniejsze pokolenie „Solidarności”, rodziców tych dzieci, odzyskało niepodległość, ale demografia okazała się jedną z porażek niepodległej Polski. 10 lat później liczba urodzeń spadła poniżej 450 tys., a w ostatnich latach poniżej 400 tysięcy.
Dlaczego o tym piszę? Bo choć musimy zmienić rząd – Polski nie zmieni wyłącznie władza centralna. Nie zmienią jej też same prawa, jeśli sabotować je będzie władza, dla której „suprema lex” to poprawność polityczna, która każde „niepoprawne” prawo traktuje z przymrużeniem oka, czysto umownie. Polskę musimy zmienić wszyscy razem – wykorzystując i władzę suwerenną, i możliwość stanowienia dobrych praw, i mający wyobraźnię i odpowiedzialność społeczną samorząd. Taki jest sens nadchodzących wyborów.•
źródło: artykuł Gościa Niedzielnego z numeru 45/2014